Trudne jest pytanie o moją miłość, o moją konkretną, codzienną miłość do Boga i ludzi. Trzeba jednak sobie stawiać to pytanie, pamiętając to, co kiedyś się powtarzało w naszych rodzinach, że „od prawdziwej miłości, muszą boleć ręce i nogi”.

Hans Urs von Balthasar w swoich przemyśleniach teologicznych znacznie wyprzedzał swoją epokę i mówił, że „ewangelizacja, mówienie o Bogu kobietom i mężczyznom trzeciego tysiąclecia nie może się odbyć bez rozważania piękna historii miłości ludzko-boskiej pomiędzy mężczyzną i kobietą, którzy zostali połączeni węzłem małżeńskim lub tajemniczymi, silnymi i niewidzialnymi więzami (znamy przecież historię świętych, ludzkich przyjaźni!). Obraz samego siebie, jaki Bóg ukazuje nam w tych parach, w ludziach, których obdarzamy miłością jest prawdziwy, żywy i twórczy”.

Dzisiaj samo pojęcie miłości zostało bardzo zafałszowane, zredukowane fałszywie do egoizmu, przyjemności czy wprost grzechu czy wykorzystania drugiej osoby. Jeśli misja Kościoła ma się dziś udać, trzeba odkłamać miłość. Ukazać jej prawdziwe piękno i źródło, którym jest sam Bóg. Pamiętajmy jednak, że nie można kochać Boga, jeśli Go nie znamy, albo jeśli nie przeżyliśmy Jego miłości miłosiernej, przebaczającej grzechy i zdrady marnotrawnemu dziecku. Bogu trzeba i można zaufać. I człowiekowi trzeba ufać, jeśli chcemy iść do niego z miłością. Rosyjski pisarz Lew Tołstoj słusznie uważał, że „nie można kochać ludzi, których się boimy”. Ludzie dziś boją się siebie, zamykają się przed najbliższymi, szukają zabezpieczeń na przyszłość w ubezpieczalniach, paktach i traktatach, a nie potrafią zaufać miłości najbliższych. Dlatego rośnie samotność ludzi starych, dla których nie ma miejsca u najbliższych, w domach ich dzieci.

„Miłość Chrystusa przynagla nas” (2 Kor 5,14) zachęcał św. Paweł do głoszenia ewangelii „abyśmy nie przyjmowali na próżno łaski Bożej” (tamże 6,1). Dzielenie się miłością, głoszenie ewangelii miłości jest zadaniem wierzących.

 

Abp Józef Michalik

Homilia, 29 XI 2010