Są prawdy, które się zna i często o nich się słyszy i mówi, ale się ich nie rozumie. Tak było ze mną co do prawdy miłosierdzia Bożego. Tyle razy wspominałem o tej prawdzie w kazaniach, myślałem o niej na rekolekcjach, powtarzałem w modlitwach kościelnych — szczególnie w psalmach — ale nie rozumiałem znaczenia tej prawdy, ani też nie wnikałem w jej treść — że jest najwyższym przymiotem działalności Boga na zewnątrz. Dopiero trzeba było prostej zakonnicy s. Faustyny ze Zgromadzenia Opieki Matki Bożej (magdalenek), która intuicją wiedziona powiedziała mi o niej krótko i często to powtarzała, pobudzając mnie do badania, studiowania i częstego o tej prawdzie myślenia. Nie mogę tu powtarzać, a raczej ujmować szczegółów naszej rozmowy, a tylko ogólnie zaznaczę, że z początku nie wiedziałem dobrze o co chodzi, słuchałem, niedowierzałem, zastanawiałem się, badałem, radziłem się innych — dopiero po kilku latach zrozumiałem doniosłość tego dzieła, wielkość tej idei i przekonałem się sam o skuteczności tego starego wprawdzie, ale zaniedbanego i domagającego się w naszych czasach odnowienia wielkiego, życiodajnego kultu.

Poznałem s. Faustynę w r. 1933, która od razu powiedziała, że zna mnie od dawna i że mam być jej kierownikiem oraz ogłosić światu o miłosierdziu Bożym. Nie przywiązywałem do tego powiedzenia żadnego znaczenia i nie traktowałem tego poważnie. Potem oświadczyła, że ma namalować obraz Miłosierdzia Bożego. (…) W roku 1937 w lecie odwiedziłem s. Faustynę w Krakowie i czytając jej Dzienniczek znalazłem koronkę i nowennę rzekomo podaną przez „Pana”. Obie modlitwy podobały mi się bardzo i po uzyskaniu aprobaty w kurii krakowskiej zostały wydrukowane przez p. Piekarskiego (Szewska 22) z umieszczeniem na okładce tego obrazu. W taki sposób kult Miłosierdzia Bożego zaczął powoli się szerzyć po całym kraju. Osobiście doznałem wiele łask z odmawiania tej koronki i w ogóle z nabożeństwa do miłosierdzia Bożego.

 

Ks. Michał Sopoćko, Dziennik, Wydawnictwo św. Jerzego 2010